Kolejnym bohaterem naszego krótkiego cyklu „Poznaj sztab” jest Tomasz Włoka, drugi trener Polonii Bytom oraz jeden ze szkoleniowców Akademii BS Polonii.
Pamięta pan swoje początki w Polonii Bytom?
– Trafiłem do klubu w 2012 roku, gdy grał w pierwszej lidze. Zgłosiłem się do trenera Jacka Trzeciaka na staż. Powiedział: – Jasne, dawaj! Po tym stażu już zostałem.
Skąd znaliście się z trenerem Trzeciakiem?
– Poznaliśmy się na kursie UEFA A, który odbywał się w… Warszawie. Jadąc tam, nawet nie wiedziałem, kogo tam spotkam. Zawsze patrzy się, kto jest z twoich okolic, ze Śląska. Z trenerem Trzeciakiem wracaliśmy jednym autem chyba już z egzaminu wstępnego. Spędziliśmy w podróży kilka godzin, od słowa do słowa – tak się ta znajomość napędziła.
W jakim charakterze zaczynał pan w Polonii?
– Moje obowiązki były standardowe dla asystenta trenera. Odpowiadałem za części wstępne treningu, z czasem dostawałem coraz więcej zadań. Analiza naszych meczów, przygotowanie stałych fragmentów gry, analiza przeciwnika… Trener dozował mi te obowiązki, spokojnie dodawał, nie chcąc od razu rzucać mnie na głęboką wodę. Po okresie 2-3 miesięcy czułem się pełnoprawnym współpracownikiem trenera Trzeciaka – i pełnoprawnym członkiem sztabu. Dzięki trenerowi Trzeciakowi znalazłem się w Polonii. Zaszczepił we mnie pełen profesjonalizm, za co mu dziękuję. Byłem też asystentem trenerów Kurdziela i Mrozka, od obu wiele się nauczyłem. No i niezmiennie od lat udziela się fachowość Jurka Szpernalowskiego.
Niełatwe były to czasy dla Polonii, prawda?
– Trudno się nie zgodzić. Nie chcę się pomylić, ale nie licząc stażu, po którym zostałem w drużynie, zacząłem normalnie pracować na początku listopada. Pierwszą pensję otrzymałem w lutym lub marcu. Trochę musiałem więc poczekać – jak wszyscy. Tak wtedy funkcjonowaliśmy. Dodam, że nim trafiłem do Bytomia, pracowałem z grupami juniorskimi w MKS-ie Zaborze Zabrze. To był mój pierwszy klub, w którym byłem jako trener.
Jak kształtowała się pańska piłkarska droga w roli zawodnika?
– To klasyczna historia niespełnionego talentu. Nie wiem, jak to się mogło stać, ale w meczu seniorów zadebiutowałem mając… niecałe 14 lat. Kończyłem je w listopadzie, a mecz był w sierpniu. Pogoń Zabrze, „okręgówka”, zdobyłem nawet bramkę. Przeciwnika – zabijcie, ale nie pamiętam, w każdym razie drużyna z którejś z małych miejscowości za Gliwicami. W Pogoni grałem od dziecka. Nim trafiłem do seniorów, w sezonie rozgrywek trampkarskich strzeliłem 39 goli. Grałem jako „dziewiątka” albo „dziesiątka”. Gdy zadebiutowałem w seniorach, miałem trzy opcje, m.in. z Gwarka i Górnika, prowadzonego wtedy przez trenera Urbana.
Jaki był wybór?
– Padło na Gwarka. Pierwsze dwa lata były bardzo przyzwoite w naszym wykonaniu, a ja natłukłem trochę bramek. Potem zrobiłem prawo jazdy, dostałem samochód – i się skończyło. Człowiek myślał, że złapał Pana Boga za nogi. Przyjeżdżali oglądać mnie ludzie z różnych zakątków Polski. Wydawało mi się już nie wiadomo co. Skończyło się tak, że najwyżej zagrałem na poziomie czwartej ligi, w Slavii Ruda Śląska. Grywałem też w „okręgówce”. Nic poważnego. Z czasem poszedłem na studia na AWF, równolegle podjąłem też pracę. Gdy któryś raz z rzędu nie otrzymałem z klubu wypłaty, a zajmowałem się wieloma innymi rzeczami, to siłą rzeczy piłka zaczęła schodzić na dalszy plan. Mimo że ludzie ciągnęli mnie wtedy na boisko, to dziś niczego nie żałuję. Skończyłem studia, zebrałem doświadczenie w wielu innych dziedzinach życia, co teraz procentuje. Moim ostatnim klubem było Tempo Paniówki, w wieku 33 lat dałem się jeszcze namówić na pół sezonu. Znajomy mówił zimą, że szukają ludzi do grania. Akurat wtedy miałem trochę czasu i uznałem, że nie ma problemu, by pokopać do czerwca. Niemalże nie trenując, w 11 meczach strzeliłem 13 goli.
Co zadecydowało o tym, by pójść w „trenerkę”?
– W którymś momencie stwierdziłem, że to po prostu bardziej mi się podoba. Czułem, że dla mnie to dużo lepsze niż sama gra w piłkę; że sprawia mi to o wiele więcej radości. Były epizody, gdy prowadziłem 10- czy 12-latków, ale generalnie odpowiadam zwykle za starsze roczniki. W Polonii pracuję nieprzerwanie od 2012 roku, a w grupach młodzieżowych Akademii Polonii – od 2014 roku. W poprzednim sezonie prowadziłem juniorów młodszych, teraz – wespół z Alkiem Mużyłowskim – juniorów starszych. Tworzymy z Alkiem team, obowiązki się rozkładają. Wiem, że jest dobry przepływ informacji między najstarszą grupą juniorów a seniorami. Każdy z wyróżniających się chłopaków dając sygnał, że jego rozwój idzie w prawidłowym kierunku, ma szansę trafić na treningi do pierwszego zespołu. Albo nawet – jak niedawno – zagrać w Pucharze Polski. Ci chłopcy wiedzą, że są pod baczną obserwacją, a do sztabu pierwszej drużyny informacje spływają natychmiast. Jestem i tu, i tu, dlatego bez żadnych pośredników widzę, co się dzieje.
Z dużą radością przyjął pan latem propozycję powrotu do sztabu pierwszej drużyny?
– Oj, tak. Już zdążyłem się do tego przyzwyczaić, trochę czasu w pierwszej drużynie spędziłem. Czy to w pierwszej, czy drugiej, czy trzeciej lidze. Ciągnie do tego. Dziękuję trenerowi Rakoczemu i dyrektorowi Stefankiewiczowi za zaufanie. To naturalne, że inaczej się funkcjonuje, dotykając najwyższego poziomu. Praca z młodzieżą też daje jednak wiele radości. Miło patrzeć, jak ktoś rozwija się, z dnia na dzień staje się lepszy. To informacja zwrotna, że to, co robisz, jest dobre i ma sens.
Jak wspomina pan dwa sezony spędzone w roli pierwszego trenera Odry Wodzisław?
– Na początku było fajnie. Klub wstawał z kolan, wszystko tworzyło się na nowo. Potem był okres, kiedy brakowało środków nawet na wodę mineralną. Na dwa dni przed rozpoczęciem rundy rewanżowej sezonu 2017/18 mieliśmy zgłoszonych do rozgrywek pięciu ludzi, a w okresie przygotowawczym odbyły się łącznie… trzy treningi. Bardzo pomogli nam wtedy kibice. Gdyby nie ich wsparcie, to nie wiem, jakby się skończyło. Tuż przed startem wiosny otrzymałem dwa telefony. Pierwszy – że klub prawdopodobnie zostanie rozwiązany. Drugi – że jednak startujemy, że pojawił się sponsor i trzeba poszukać zawodników. W ciągu czterech dni znalazłem do grania dziewięciu ludzi. Kilku z nich od roku czy półtora nie grali nigdzie. Dołączyło też do nas kilku juniorów wypożyczonych z Polonii. Takim składem wystartowaliśmy. Po jesieni zajmowaliśmy trzecie miejsce, dlatego ostatecznie zrealizowaliśmy cel, jakim było utrzymanie.
Czy ciągnie pana do roli pierwszego trenera seniorskiego zespołu?
– To zawsze wyróżnienie. Wychodzę z założenia, że na wszystko w życiu przyjdzie czas. Trzeba być cierpliwym, robić swoje, ciężko pracować. Jeśli taka sytuacja nadejdzie i ktoś zdecyduje, że mogę poprowadzić jakiś klub, to na pewno się nad tym pochylę.
Na razie jest pan drugim trenerem Polonii. Jakie powinny być jego cechy?
– Drugi trener musi być zupełnym przeciwieństwem pierwszego trenera. Zależy, jaki jest ten pierwszy. Jeśli bardzo ekspresyjny – to druga strona powinna być znacznie spokojniejsza. Albo odwrotnie. Do tego dochodzą oczywiście kwestie merytoryczne, w których trzeba się uzupełniać. Czasem pierwszy trener czuje się zdecydowanie lepiej w formie taktycznej, a drugi – motorycznej. W sztabie trzeba nawiązać więź merytoryczną i charakterologiczną. Wtedy wszystko funkcjonuje jak należy. Mamy teraz fajny sztab, tworzony przez ludzi młodych, głodnych sukcesu i chętnych do pracy.
Z trenerem Kamilem Rakoczym rzecz jasna taka więź jest?
– Trochę się już znamy… Przyznam szczerze, że początki były może nie tyle trudne, co po prostu nie do końca sobie przypasowaliśmy. Z czasem, z miesiąca na miesiąc, ta znajomość nabierała pozytywnych cech i finalnie dogadujemy się bardzo dobrze. Wiadomo, że różnica zdań czasem występuje, ale bez niej człowiek się nie rozwija.
Trener Rakoczy powiedział przed sezonem w wywiadzie na stronie Polonii, że możliwe, iż to pan w niedalekiej przyszłości będzie pierwszym szkoleniowcem Niebiesko-Czerwonych. Co pan na to?
– To pytanie do dyrektora sportowego! (śmiech). Jeśli kiedykolwiek dojdzie do takiej sytuacji, to podziękuję Kamilowi, że pomógł mi. Mam nadzieję, że skoro miałoby to się kiedykolwiek zdarzyć, to w taki sposób, iż Kamil dostanie propozycję z wyższej ligi, ze szczebla centralnego, a ja go zastąpię. Oby tylko tak, nie inaczej.
Poprzednie odcinki cyklu „Poznaj sztab”
1 – Mirosław Kuczera
2 – Dawid Mróz