Dziś społeczność Polonii Bytom wraz z wieloma sympatykami piłki nożnej z różnych części kraju pożegnała Legendę naszego Klubu, śp. Ryszarda Grzegorczyka.
W dniu, w którym przebył swoją swoją ostatnią podróż, zapraszamy na chwile zadumy, przypominając krótką biografię „Grzegorza” zaczerpniętą z książki Antoniego Bugajskiego „Był sobie piłkarz…” cz. II. Zapraszamy do lektury.
Ryszard Grzegorczyk
W Parku Książąt jak w domu
W lidze francuskiej grał w jednej drużynie z Rogerem Lemerre, który w 2000 roku już jako trener zdobył mistrzostwo Europy. Dla Ryszarda Grzegorczyka RC Lens był jednak klubem przedemerytalnym. A w sercu i tak zawsze najważniejsza była Polonia Bytom.
– W Bytomiu mieszkam do dzisiaj. Kibicuję Polonii i żyję jej sprawami. Inne kluby mnie nie interesują! – deklaruje Grzegorczyk. Wielu jego kolegów ruszyło w świat albo przynajmniej w Polskę i już do Bytomia ponownie nie zawędrowało. On też skosztował innego życia, ale wrócił do matecznika. Tak jak Jan Liberda, z którym przyjaźnił się do samego końca. Były as Polonii Bytom zapadł na ciężką chorobę. Nie było już z nim żadnego kontaktu, ale Grzegorczyk wciąż go odwiedzał. Opowiadał mu o starych dziejach, wspólnych przygodach, choć bez żadnej pewności, że leżący w łóżku kamrat cokolwiek słyszy i rozumie. Po długiej chorobie Liberda zmarł w lutym 2020 roku. Grzegorczyk może odwiedzać już tylko jego grób na bytomskim cmentarzu.
– Wykruszają się koledzy z tamtej drużyny, a z tymi, co żyją, urywa się kontakt, bo dawno powyjeżdżali – smutno konstatuje były znakomity piłkarz.
W OTOCZENIU GWIAZD
Jego związki z Bytomiem są bardzo mocne także dlatego, że się w nim urodził. Na świat przyszedł tuż po wybuchu drugiej wojny światowej. Był więc zdecydowanie za młody, by dzielić dramatyczne przeżycia starszych o pokolenie Ślązaków, a wśród nich także sportowców, którzy byli zmuszani do podpisywania volkslisty i wcielani do Wehrmachtu.
Wcale nie było pewne, że Grzegorczyk zostanie piłkarzem, bo początkowo zafascynowany był hokejem na lodzie. Walory chłopaka dostrzegł i docenił Józef Słonecki – lwowiak i przedwojenny reprezentant Polski, a później autorytet, wychowawca piłkarskiej młodzieży i tropiciel talentów (dzisiaj należałoby go nazwać skautem), właśnie na potrzeby bytomskiej Polonii. Wytłumaczył nastolatkowi, że jego przeznaczeniem jest futbol.
W ukochanym klubie zadebiutował w maju 1958 roku, na wyjeździe ze Stalą Sosnowiec. Do przerwy było 2:0 dla gospodarzy i już wtedy sprawdzała się zasada, że dla prowadzącej drużyny to niebezpieczny wynik. W niesamowitej końcówce goście strzelili dwa gole i uratowali remis. Specjalizujący się w grze na lewym skrzydle 19-letni Grzegorczyk na boisku wystąpił w otoczeniu ówczesnych i późniejszych gwiazd Polonii – Edwarda Szymkowiaka, Józefa Dymarczyka, Wacława Sąsiadka, Kazimierza Trampisza i Henryka Kempnego. Gdy zagrał drugi raz, w zespole był też pauzujący wcześniej Liberda.
Wówczas Grzegorczyk dopiero wchodził do drużyny. Debiutancki sezon ograniczył się dla niego tylko do dwóch występów. Polonia była mocna. Tytuł mistrza Polski wywalczył ŁKS Łódź, a zespół Adama Niemca znalazł się tuż za nim. W następnym sezonie Polonia znowu została wicemistrzem, tym razem ustąpiła jedynie Górnikowi Zabrze. Grzegorczyk stawał się coraz poważniejszą postacią. A potem przyszły sukcesy, które zna na pamięć każdy szanujący się kibic Polonii – drugie w historii mistrzostwo Polski, Puchar Rappana, Puchar Ameryki…
PODANIE OD JAROSIKA
Kiedy Grzegorczyk z kolegami zdobywał Puchar Rappana, w fazie grupowej Polonia wygrała u siebie z RC Lens 4:0, do którego później trafił. We Francji jednak świetną markę wyrobił sobie rok później, meczem z Trójkolorowymi. W Paryżu w 1966 roku Polska w kwalifikacjach do mistrzostw Europy przegrała 1:2. Nie było to jednostronne spotkanie.
Francuzi na Parc des Princes objęli prowadzenie, ale po przerwie wyrównał Grzegorczyk, który dostał piłkę przed polem karnym od dryblującego Andrzeja Jarosika i z 16 metrów huknął nie do obrony. W naszej drużynie grali nie byle jacy snajperzy – wspomniany Jarosik, Włodzimierz Lubański, Jerzy Sadek i Liberda.
– Na pewno lepiej, żeby inni mnie oceniali, ale gdy już pan tak dopytuje, to suche fakty świadczą, że chyba nieźle grałem. No i ten gol był niebrzydki – z ociąganiem przyznaje Grzegorczyk. Szkoda tylko, że Polacy pięć minut przed końcem spotkania stracili drugą bramkę.
Dla Grzegorczyka było to jedno z dwóch trafień w reprezentacji. Pierwsze miał w poprzednim meczu z Luksemburgiem (4:0), który otwierał rywalizację w grupie kwalifikacyjnej do mistrzostw Europy we Włoszech. Wtedy na listę strzelców wpisał się w towarzystwie łowców bramek – swojego przyjaciela Liberdy oraz Sadka i Jarosika.
Eliminacje nie zakończyły się jednak dobrze dla Polski. Z Francją przegrała też w rewanżu, zgubiła punkt w Luksemburgu. Grzegorczyk w tych spotkaniach już nie grał.
– A pieron wie, czy mecz i przede wszystkim ten gol z Paryża miały znaczenie dla późniejszego transferu do ligi francuskiej. W każdym razie to był mój przedostatni występ w kadrze narodowej – zaznacza piłkarz.
Ten ostatni raz zagrał w towarzyskim starciu z Rumunią (3:4). Jego reprezentacyjny licznik zatrzymał się na 23 występach w ciągu sześciu lat. Statystyki byłyby lepsze, gdyby u progu kariery dostawał więcej szans na grę. W 1960 roku, jeszcze przed tymi wszystkimi trofeami wygranymi z Polonią, był już przecież na igrzyskach olimpijskich w Rzymie.
– W pomocy miejsce zajmowali Edmund Zientara i Marceli Strzykalski. Nie szło ich przeskoczyć! Mieli wyższe notowania u trenerów, a ja byłem 21-letnim chłopakiem, który ledwo co pokazał się w lidze. Potem jednak tych meczów dla Polski trochę się nazbierało. W tamtych czasach 23 występy w kadrze to był przyzwoity wynik, bo nie grało się tylu spotkań, co później – przypomina Grzegorczyk.
POWRÓT DO PARYŻA
Jego kolegom zdarzało się za granicą pozostawać nielegalnie. Najciekawszym przykładem jest Norbert Pogrzeba, który zaistniał w lidze amerykańskiej, a potem w holenderskim NAC Breda. Grzegorczyk do Francji wyjechał w 1971 roku. – Tyle że wszystko odbyło się zgodnie z przepisami. Miałem 32 lata, a w tamtych czasach to dla piłkarza był już wiek przedemerytalny. Wybrałem się z Gienkiem Faberem (zmarł w 2021 roku – przyp. red.) z Ruchu Chorzów. W końcu oczywiście wróciłem do mojego Bytomia. On też przyjechał do Polski, ale potem znowu wyskoczył do Francji i jest tam do dzisiaj – objaśnia nasz bohater.
Z RC Lens awansował do Ligue 1 i w najwyższej klasie też nieźle sobie radził. – Jeśli już tak nas wzięło na wspomnienia, to powiedzmy o występie w finale Pucharu Francji z AS Saint-Etienne, niestety przegranym przez nas 0:2. To był koniec mojej przygody z Lens. Potem jeszcze sezon w Falaise w Normandii i można było wracać – opowiada.
Wspomniany finał w Coupe de France był dla niego kolejnym powrotem (bo zagrał tam też w lidze) do Parku Książąt, gdzie dziewięć lat wcześniej strzelał efektownego gola gospodarzom w meczu międzypaństwowym. Tym razem miał już 36 lat i olbrzymi bagaż doświadczeń. Finałowa porażka zabolała, ale i tak czuł się zaszczycony, że meczem tej rangi, na takim stadionie, żegna się z dużą piłką.
W drużynie Grzegorczyka występował między innymi Roger Lemerre. Wtedy był już reprezentantem Francji, ale oczywiście nikt nie mógł przewidzieć, że w przyszłości zostanie znanym szkoleniowcem i selekcjonerem Trójkolorowych, z którymi w 2000 roku zdobędzie mistrzostwo Europy, a cztery lata później sięgnie z Tunezją po Puchar Narodów Afryki.
W Lens najbliższym kolegą bytomianina był oczywiście dawny piłkarz Ruchu Chorzów i reprezentacji Polski Eugeniusz Faber. W 1973 roku pojawił się inny były reprezentant kraju Paweł Orzechowski, z którym Grzegorczyk przez wiele lat grał w Polonii Bytom. W następnym klubie zamienił go jeszcze jeden biało-czerwony kadrowicz Walter Winkler, czyli kolejny kumpel z Bytomia. Nie ma żadnych wątpliwości, że to właśnie Grzegorczyk robił dobrą reklamę dla innych polonistów.
SWOJSKIE NAZWISKA
W klubie z górniczego regionu nie brakowało też miejscowych piłkarzy z polskimi korzeniami. Byli to potomkowie imigrantów, którzy trafili tam w okresie międzywojennym, podejmując pracę w górnictwie. Wówczas co trzeci pracownik kopalni był Polakiem. Po wojnie dzieci i wnuki stawały się już dobrze zasymilowanymi Francuzami. Na pochodzenie przodków wskazywały przede wszystkim swojsko brzmiące nazwiska. Za czasów Fabera i Grzegorczyka w klubowej kadrze byli też Aleksander Wolniak, Jean Cieselski, Kazimierz Juraszek, Pierre Mankowski i Alexandre Stassievitch. Trenerem był Francuz polskiego pochodzenia Arnold Sowinski. Ten były bramkarz RC Lens (karierę zaczynał na początku lat 50.) w kwietniu 2020 roku zmarł na Covid-19.
– Odchodzą dawni koledzy i przyjaciele, w takiej sytuacji jesteśmy bezradni, możemy ich tylko dobrze wspominać – mówi Grzegorczyk, jeszcze raz nawiązując do spraw przemijania.
– Przypuszczam, że mógłbym kiedyś zostać we Francji, tak jak Gienek Faber albo trochę później kolejny Polak w RC Lens, Joachim Marx. Jednak od razu założyłem, że chcę wrócić. Wolę w Bytomiu cieszyć się tymi wszystkimi meczami w kadrze i tym, co osiągnąłem z moją Polonią. Ona mi dała spełnienie. I tego się trzymam – mówi legendarny bytomski piłkarz.
BIOGRAM
Urodzony: 20 września 1939 roku w Bytomiu
Pozycja na boisku: pomocnik
Reprezentacja Polski: 23 mecze, 2 gole
Uczestnik igrzysk olimpijskich 1960 w Rzymie
Kluby: Polonia Bytom (do 1971; 302 mecze, 20 goli), RC Lens/FRA (1971-75; 53 mecze, 0 goli), Falaise/FRA (1975-76).
Mistrz Polski (1962), zdobywca Pucharu Rappana (1965).